Katalizatorem dla napisania tego posta będzie moja wyprawa po grzyby. Weekendowy wypad z koszykiem runa leśnego do gminy Tarnówka już na początku „obrzydziła” mi sterta pampersów zaraz na skraju lasu. Wyrosła przede mną niczym kopiec mrówek, który zazwyczaj spotykamy w takich miejscach. To wywołało u mnie refleksję nad chorym ludzkim przeświadczeniem, że to, co zepchnę pod dywan jest sprawą zamkniętą. Napotykane przeze mnie podczas spacerów sterty gruzu czy śmieci utwierdzają mnie w przekonaniu, że polski system gospodarki jest właśnie takim zamiataniem śmieci pod dywan. Tylko co powie nasz wnuk, gdy odziedziczy po nas ten bałagan?
Prześledźmy mechanizm od początku
Gospodarstwo domowe. Jako konsumenci generujemy śmieci. Każde gospodarstwo zobligowane jest uchwałą gminy do podpisania umowy na wywóz nieczystości. Z uwagi jednak na wrodzoną „polską zaradność” wypada mi wspomnieć o dwóch alternatywnych rozwiązaniach., jakże często stosowanych w domkach jednorodzinnych na wsi i w Złotowie.
Rozwiązanie pierwsze – przydomowa spalarnia śmieci – czy to plastik, papier, czy nawet odpadki organiczne, wszystko wędruje do pieca (producenci pieców prześcigają się ostatnio w zachwalaniu swych produktów jeśli chodzi o ich możliwości palenia praktycznie wszystkiego). Mimo że wszyscy sąsiedzi czują własnym nosem, co robi przysłowiowy Kowalski, istnieje społeczne przyzwolenie ku takim rozwiązaniom. Ponadto kara, jaka grozi za ten czyn, jest śmiesznie niska (o tym później).
Śmieci w czarodziejski sposób znikają. „Utylizujący” z pewnością za plus takiego rozwiązania wymieni fakt, że nie musi płacić za wywóz odpadków. Podkreśli, że mniej wydaje na węgiel, a same śmieci ogrzewają jego rodzinkę zimą. Wystarczy jednak przespacerować się osiedlem „Za rzeką” w Złotowie, aby odczuć gryzący dym. Jest to równoznaczne z wdychaniem związków fenolowych i benzopirenów, a także dioksyn, furanów i cząsteczek sadzy.
Benzopiren – wywołuje raka.
Dioksyny i furany – bezpłodność, poronienia, alergie.
Sadza - skład to metale ciężkie i substancje smoliste; arsen, benzen, cyjanek, formaldehyd.
Czescy naukowcy, chcąc sprawdzić, jak kształtują się proporcje czynników szkodliwych w jajach, weszli do kurników - tych małych, przydomowych, które zachwalamy jako wytwórnie prawdziwych wiejskich jajek i tych w zmechanizowanych fermach. Wyniki w Polsce byłyby pewnie podobne - otóż sto razy więcej dioksyn odkryli w eko-jajach!
Wniosek jest prosty - nasza źle pojęta oszczędność prowadzi do trucia środowiska i nas samych. Ilość szkodliwych substancji rośnie wprost proporcjonalne do ceny opału.
Jak dotąd w Polsce nie wybudowano żadnej spalarni odpadów. Specjaliści podkreślają, że nie ma ku temu społecznego przyzwolenia. Spalarnia jednak posiada specjalne filtry, a Twój sąsiad w swoim piecu na pewno nie.
Rozwiązanie drugie – hyc do lasu. Amator świeżego powietrza pakuje worki ze śmieciami do bagażnika samochodu i wywozi do pierwszego zagajnika, z którego nie widać go przy wypakowywaniu ładunku. Plusem, jak zwykle, oszczędność. Dodatkowo dochodzi jeszcze dreszczyk emocji, cenny element tego typu akcji.
Pokaż Nielegalne wysypisko śmieci na większej mapie
Sankcje.
Ewentualna sankcja jest symboliczna. W przypadku wyrzucania śmieci do lasu grozi nagana lub mandat o maksymalnej wartości 500 zł. Oczywiście, jeśli nas złapią, ale czy ktoś słyszał o takim wydarzeniu? Takie same sankcje są za spalanie śmieci w domowym piecu. To, co, w moim mniemaniu, powinno być dotkliwiej obwarowane, czyli brak umowy, to wydatek 100 zł (phi).
Wspomniana gmina Tarnówka to modelowy przykład braku sankcji. Gdy zapytałem jednego z mieszkańców tej gminy, kiedy była ostatnia kontrola umów, podrapał się bezradnie po głowie i wzruszył ramionami. Jak później mi wyjaśnił, przypuszcza, iż z 15% sąsiadów nie ma wcale pojemnika, a co dopiero umowy.
Gmina. Ma ona wpływ tylko na dwa czynniki. Wysokość maksymalnej stawki za usługę, a także opisany wyżej system sankcjonowania. To, ile w danej gminie istnieje podmiotów świadczących usługi odbioru odpadów, jest zupełnie poza jej oddziaływaniem.
Firma. Firma, z którą podpisze się umowę, staje się de facto właścicielem śmieci. Obiera je od nas i transportuje na składowisko (w skali kraju 95% odpadów trafia na wysypiska, a tylko 5% jest odzyskiwana do powtórnego przerobu – w Szwecji 3% na składowisko, a reszta jest przetwarzana na prąd lub ciepło, a także odzyskiwana w postaci surowców wtórnych). Uf. Problem z głowy. Ale czy na pewno? Góra rośnie i rośnie, aż włodarze gminy dochodzą do wniosku, że trzeba wytyczyć nowe. W planie zagospodarowanie przestrzennego tyczenie miejsca przechodzi gładko. I tu odzywa się społeczeństwo. Podnoszą się krzyki - że tak blisko mojego domu, że wszędzie, tylko nie tu. Radni pytają, gdzie? A ze strony społeczeństwa zapada głuche milczenie.
Warunki składowania. W przypadku np. złotowskiego wysypiska są one na dobrym poziomie. Na spodzie niecki ułożono geomembranę chroniącą wody gruntowe przed skażeniem. Zbudowano zamknięty obieg odcieków. Nie wiem, niestety, co się dzieje z uwalnianymi podczas procesów gnilnych gazami, choć przypuszczam, że skoro MZUK nie chwali się wykorzystaniem ich do napędu np. śmieciarek, to idą one po prostu w atmosferę.
W skali kraju problemem jest konkurencja. Uwielbiane przez nas w demokracji słowo w przypadku śmieci jest groźne. Mnogość podmiotów daje co prawda wybór gospodarstwu domowemu czy firmie, ale nie daje pewności, że śmieci dotrą na składowisko. Tereny funkcjonowania firm wywozowych pokrywają się, więc śmieciarka musi się najeździć, aby ją napełnić. Aby wypróżnić - także. To powoduje pokusę, aby pozbyć się balastu gdzieś w lesie. Za jednym zamachem ograniczymy koszty (nie trzeba wnosić opłaty marszałkowskiej), a co za tym idzie możemy obniżyć cenę i zyskać nowych klientów. Faktem jest, że dzięki temu mamy w Polsce ponad 100 razy więcej dzikich wysypisk, niż tych legalnych (764 wysypiska legalne).
Alternatywa
Rozwiązaniem wyżej wymienionych bolączek jest zmiana systemu. To gmina stała by się właścicielem śmieci. Ona także pobierałaby opłatę za ich zbiórkę.
Mieszkaniec danej gminy nie będzie już skory do pokątnego pozbywania się śmieci w lesie czy ich spalania w piecu, bo bez względu na ich ilość zapłaci tyle samo. Z reguły mniej niż dotychczas. Przykładem jest 50-tysięczna Pszczyna. Od kiedy wprowadzono tam obowiązkowy parapodatek (nie bójmy się tego słowa) w formie opłaty miesięcznej, pięcioosobowa rodzina oszczędza miesięcznie ok 10 zł. Poprawiła się znacznie ilość odzyskiwanych surowców wtórnych (30-krotnie więcej niż przed wprowadzeniem systemu).
Z pewnością pojawią się przeciwnicy zmian, szafujący hasłem ograniczenia wolnego wyboru, konkurencji, likwidacji miejsc pracy itp. Czyż jednak czyste lasy nie są tego warte?
Zdaję sobie sprawę, że tego rodzaju zmianę można przeprowadzić jedynie przez referendum i do tego właśnie namawiam. Istnieje ku temu dobry czas. Wybory gminne pozwolą na jednoczesny wybór włodarzy i systemu gospodarowania odpadami. Połączenie tych właśnie elementów – wyborów i referendum - było czynnikiem decydującym o sukcesie głosowania w Pszczynie.
Jak to wygląda w praktyce ?
Mieszkańcy sortują śmieci na dwie frakcje - mokrą, czyli głównie resztki jedzenia (czarny worek) i suchą, czyli wszystko, co rokuje szanse na recykling (żółty worek). Za ich odbiór (dwa worki czarne i dowolna liczba żółtych) płacą 6 zł miesięcznie.
Ile śmieci lądowało w lasach, czy piecach mówi wzrost o 1/3 śmieci niesegregowanych.
Zagrożenia dla koncepcji.
Z pewnością zrodzi to opór małych firm komunalnych. W starciu z potentatami rynku mogą one być bez szans. Długi termin umowy – 10 lat - może je nawet wykluczyć z rynku.
Drugi problem to postrzeganie opłaty jako „podatku za odbiór śmieci niczyich”
Osądźcie Państwo sami, czy lepiej wnosić stała opłatę miesięczną, czy potykać się w lesie o pampersy i psioczyć na innych :)